Prezydent w DefaultCity, naoglądawszy się spagettiłesternów postanowił wzorem dobrego, moralnego szeryfa rozprawić się z burdelami. Jako prawnik powinien znać kazus rodem z bodaj Korei Północnej, gdzie dziwki upchnięto na barce i... zatopiono w morzu. Pierwszy rok po dziwek nie było, lecz już w dwa lata później było ich więcej niż przed pacyfikacją. Szedłem właśnie jedną z głównych ulic tegoż miasta, gdzie właśnie skończono wymieniać rury kanalizacyjne. Krajobraz pozostawiony przez firmę WodKanBud czy jakoś tam żywo przypomina mi lata osiemdziesiąte i typową wówczas polską budowę. Stoją cygańskie barakowozy, wszędzie jakieś płotki, wymalowane w barwy narodowe [choć w zasadzie to trójbarwne: szaro-biało-czerwone] barierki, ździebko błotka tu i ówdzie, czasem zamiast asfaltu ubytki fachowcy uzupełniają płytami chodnikowymi... Wokół barakowozów syf na maxa, walają się butelki, resztki rur, jakieś znaki drogowe, kupy piasku etc. No i oczywiście już spod ziemi woda się dobija, pewnie fachowcy zapomnieli sprawdzić, jak jeszcze wszystko rozmemłane było... Gratulacje.
Szanowny p.Rezydencie, do burdeli nic nie mam [no, może to, iż podatków nie płacą], za to boli mnie taki chlew w centrum miasta. Co Pan na to? Boli mnie to, że patroli nie ma, a wykreował się pan na śpiewce o bezpieczeństwie obywateli. Policja jest na ulicach tylko w dzień, i wkurza mnie to, że legitymują ludzi, zupełnie jak za złotych czasów komuny, karwa jego mać. Jaki cel jest takich działań? No idea. Straż miejska? Z relacji pracownika izby wytrzeźwień można ich postrzegać jako banda złodziejów, która okrada tych, których do owych izb odwozi. Naprawdę, te burdele to kropla w morzu potrzeb, a mam wrażenie, iż Pan nie robi nic. Poprzednicy już częściej się mediom spowiadali z tego co robią. Zatem z ulgą odetchnę, jak się Pana kadencja zwyczajnie skończy, a z nią Pana "rządzenie".
Ruchacz - rzucił jej przelotem, między kuchnią a pokojem z telewizorem. Wzruszyła ramionami. Nie obchodziła jej przeszłość. Nie miała prawa bytu, od chwili kiedy go poznała. Uwierzyła w niego, w te jego górnolotne powiedzonka, w styl bycia, w napis na wizytówce głoszący dumne 'Nobody just looser'... Tą ironię, którą jednak znał tylko on, i tylko on. Wszyscy myśleli, że to ironia, ot żart ekscentryka. Mylili się. O to mu wszak właśnie chodziło, obrócić życie w żart lub na odwrót. Nie zdawał sobie jednak sprawy, iż inni też chcą, może nie tyle zmienić w żart życie, co uczynić je weselszym, bezproblemowym. On zrobił je ascezą, i to wyjątkowo perfidną, zwłaszcza dla jego nieświadomego tego ego. Nie polegała ona na ukryciu się przed światem, o nie, nie chował się w cieniu, był wszędzie tam, gdzie gościły żądze, żądze jego rówieśników... Łapał je okiem, łowiąc inne oczy i nie mylił się nigdy, miał ten szczególny dar, intuicję wędkarza, którym był i nie był jednocześnie. Złapane ofiary puszczał z powrotem w nurt rzeki życia, nie wiedząc lub nie chcąc wiedzieć, że te nadziawszy się na jego haczyk będą dużo słabsze i łatwo ulegną innym drapieżnikom, tym wszystkożernym. - Przecież skoro dały się na to złapać, znaczy się że głupie były - z niewinną miną zwierzał się czasem jakiejś szarpiącej się jeszcze ofierze, utwierdzając ja tym samym w jej wyjątkowości bycia inną, lepszą.