Ruchacz - rzucił jej przelotem, między kuchnią a pokojem z telewizorem. Wzruszyła ramionami. Nie obchodziła jej przeszłość. Nie miała prawa bytu, od chwili kiedy go poznała. Uwierzyła w niego, w te jego górnolotne powiedzonka, w styl bycia, w napis na wizytówce głoszący dumne 'Nobody just looser'... Tą ironię, którą jednak znał tylko on, i tylko on. Wszyscy myśleli, że to ironia, ot żart ekscentryka. Mylili się. O to mu wszak właśnie chodziło, obrócić życie w żart lub na odwrót. Nie zdawał sobie jednak sprawy, iż inni też chcą, może nie tyle zmienić w żart życie, co uczynić je weselszym, bezproblemowym. On zrobił je ascezą, i to wyjątkowo perfidną, zwłaszcza dla jego nieświadomego tego ego. Nie polegała ona na ukryciu się przed światem, o nie, nie chował się w cieniu, był wszędzie tam, gdzie gościły żądze, żądze jego rówieśników... Łapał je okiem, łowiąc inne oczy i nie mylił się nigdy, miał ten szczególny dar, intuicję wędkarza, którym był i nie był jednocześnie. Złapane ofiary puszczał z powrotem w nurt rzeki życia, nie wiedząc lub nie chcąc wiedzieć, że te nadziawszy się na jego haczyk będą dużo słabsze i łatwo ulegną innym drapieżnikom, tym wszystkożernym. - Przecież skoro dały się na to złapać, znaczy się że głupie były - z niewinną miną zwierzał się czasem jakiejś szarpiącej się jeszcze ofierze, utwierdzając ja tym samym w jej wyjątkowości bycia inną, lepszą.