Ruchacz - rzucił jej przelotem, między kuchnią a pokojem z telewizorem. Wzruszyła ramionami. Nie obchodziła jej przeszłość. Nie miała prawa bytu, od chwili kiedy go poznała. Uwierzyła w niego, w te jego górnolotne powiedzonka, w styl bycia, w napis na wizytówce głoszący dumne 'Nobody just looser'... Tą ironię, którą jednak znał tylko on, i tylko on. Wszyscy myśleli, że to ironia, ot żart ekscentryka. Mylili się. O to mu wszak właśnie chodziło, obrócić życie w żart lub na odwrót. Nie zdawał sobie jednak sprawy, iż inni też chcą, może nie tyle zmienić w żart życie, co uczynić je weselszym, bezproblemowym. On zrobił je ascezą, i to wyjątkowo perfidną, zwłaszcza dla jego nieświadomego tego ego. Nie polegała ona na ukryciu się przed światem, o nie, nie chował się w cieniu, był wszędzie tam, gdzie gościły żądze, żądze jego rówieśników... Łapał je okiem, łowiąc inne oczy i nie mylił się nigdy, miał ten szczególny dar, intuicję wędkarza, którym był i nie był jednocześnie. Złapane ofiary puszczał z powrotem w nurt rzeki życia, nie wiedząc lub nie chcąc wiedzieć, że te nadziawszy się na jego haczyk będą dużo słabsze i łatwo ulegną innym drapieżnikom, tym wszystkożernym. - Przecież skoro dały się na to złapać, znaczy się że głupie były - z niewinną miną zwierzał się czasem jakiejś szarpiącej się jeszcze ofierze, utwierdzając ja tym samym w jej wyjątkowości bycia inną, lepszą.
Postanowiłem wyjść i zapalić. Przerwa ma swoje święte, nienaruszalne prawa, a nałóg jaki podczas niej pielęgnuję jest jednym z nich. W końcu i tak kiedyś przyjdzie mi pożegnać się z materią mej cielesności, więc nie dbam o to, czy zdrowym umrę. Zresztą znałem takich, co do grobowej deski nałogi mieli, lub raczej ich formę pojedyńczą: nałóg. Coś co ich niby niszczyło, a jednak dożyli wieku sędziwego, umierali na coś innego, nie związanego z ich uzależnieniem. Osobiście uważam, że największym wrogiem życia jest ono samo, i jego postęp zawsze niesie ofiary, bezimienne najczęściej. Zresztą powietrze też uzależnia, spróbujcie przestać świadomie oddychać... Niemniej wybyłem z mej firmy, miejsca posępnego, bez przeszłości i przyszłości, z tłumem zagubionych, anonimowych jak i ja ludków. Przepis prawny, zakazujący palenie w miejscach publicznych jest realizowany w mej firmie z całą stanowczością, co stanowi ciekawy precedens, jako jeden z nielicznych, skwapliwie przestrzeganych, w dodatku nie niosący realnych sankcji ze strony państwa. Wszystkie inne, są skrupulatnie łamane. Cóż, pewnie wynika to z faktu, iż to nic nie kosztuje...