...były i się skończyły... Cudowne były... Może nie tak intensywne jak niegdyś, ale mimo wszystko cudowne. Zapadła mi w głowie Czarna Hańcza, nigdy nie zapomnę mej wywrotki na kajaku, samego spływu, powrotu z niego w nocy, zdezelowanym mercedesem transporterem. Pamiętam, że kierowca - jakby czytając w mych myślach - podgłośnił piosenkę Marcina Rozynka Siłacz, radio chrypiało, światła jak brzytwy cięły gęstą noc, auto podskakiwało na leśnej drodze... A potem zapach Zelwy o świcie, na polu w śpiworze mokrym od porannej rosy... Codzienne wyprawy na śniadanie do Giżycka... Potem była Korczyna, zwrot o 180 stopni, góry, lasy liściaste... Dom Kasi, pełen tajemnic i starych woluminów... Opuszczony ogród... Zabłądziliśmy, i szaleńczym pędem zbiegaliśmy ze zbocza w nadzieji, iż noc nas nie dopadnie. No i udało się nam, szczęście po dwakroć dopisało... Lub to źródełko wody o żelazistym posmaku, albo raki w Pannie. Dukla i jej opuszczony cmentarzyk słowackich sołdatów. Uczynny właściciel stacji benzynowej w Barlinku...
To tylko słowa, dla kogoś kto to czyta, ale mi każde z tych słów przywołuje obrazy, kolory, zapachy, uczucia, ludzi, miejsca... Wakacje.