Szczyt szczytem, ale mi się to nie podoba. Nie podoba mi się przede wszystkim poziom bezpieczeństwa, a więc to o czym tak dużo powtarzają nadęte bufony przed kamerami. Prawda jest jednak inna niż ich czcze gadanie, poziom zabezpieczeń jest na wysokim poziomie chyba tylko w ich głowach. Podejrzewam, iż będą chcieli mnogością ludzi zapewnić porządek obrad w Victorii, ale jeśli ktoś zna choć tylko trochę tak dobrze topografię terenu jak ja, może im nieźle namotać. Zresztą sam fakt, jak łatwo udało mi się dostać do strefy zero, mówi sam za siebie. Mało tego, uznałem, że im więcej policji, tym można być bardziej bezkarnym, w myśl powiedzenia, że pod latarnią najciemniej. Wsiadłem na rower, wcześniej dwa browce i łyskacz i pojechałem... po następne. Prawo jazdy mam nadal, browary na jutro też, no i garść fotek, bo i nie co dzień tak pustą i wyludnioną mam okolicę. Jutro z balkonu sprawdzę, czy mi zdemolują podwórze. Alterglobaliści, jak to ich ładnie teraz nazywają. Nie lubią globalizacji, ale mają paszporty. Nie lubią koncernów światowych, ale w coś przecież się ubierają, i nie są to chałupnicze produkty. Coś pewnie i jedzą. Jak dobrze, że nie mam paszportu, nie tęsknię za Europą czy światem. Chcę mieć święty spokój. Ale czy to możliwe w centrum miasta? Chyba nie. Była taka piosenka kiedyś, której słowa szły mniej więcej tak: "przeżyliśmy potop szwedzki, przeżyjemy i radziecki, przeżyliśmy hitlerowców, przeżyjemy i zomowców". Anty, tfu, alterglobalistów też. Al-Kaidę też. Millera to nawet już. Nie przeżyję tylko jednego. Siebie samego.